Atak na Ukrainę, który rozpoczął się 25 lutego 2022 roku, otworzył nowy rozdział w wojnie rosyjsko-ukraińskiej, która tak naprawdę trwa od 2014 roku. Dlaczego teraz Putin zaatakował Ukrainę i do czego dąży?
Analizując przyczyny wojny rosyjsko-ukraińskiego, trzeba bardzo uważnie oddzielać prawdę od propagandy.
Co mówi Putin o przyczynach wojny?
Władimir Putin w kilku wystąpieniach tłumaczył decyzję o konflikcie zbrojnym i wkroczeniu wojsk rosyjskich do Ukrainy. Przede wszystkim Rosjanie zażądali od Unii Europejskiej i NATO deklaracji i zapewnień, że nigdy Ukraina nie dołączy do tych organizacji, ponieważ miałoby to oznaczać zagrożenie dla Rosji. Tuż przed atakiem Putin mówił zaś o władzach na Ukrainie jako rządzie neonazistów, co jest pełną manipulacją i odwracaniem znaczenia pojęć, szczególnie jeśli uświadomić sobie, że prezydent Zełenski ma pochodzenie żydowskie. Taka dezinformacja jest jedną ze strategii wojny hybrydowej. Założenie Putina było jednak takie, by zbudować, szczególnie u swoich rodaków, wrażenie, że atak na Ukrainę jest tak naprawdę obroną Rosji i prorosyjskich separatystów w Donbasie, co nie ma zbyt wiele wspólnego z prawdą.
Imperializm rosyjski
Specjaliści od polityki wschodniej od dawna podkreślali, że Putin ma zapędy imperialne, że nigdy nie pogodził się z upadkiem ZSRR i marzy o odbudowie tego mocarstwa. Najpierw rozprawił się z opozycją we własnym kraju, potem zaatakował Czeczenów i Gruzinów, a w końcu przyszła pora na Ukrainę, która – jak podkreślał Putin – należy do geograficznego i historycznego dziedzictwa Rosji.
Gaz a wojna rosyjsko-ukraińska
Przy tym konflikcie nie można zapominać o kwestii gazu, który Rosja eksportuje w ogromnych ilościach do Europy. Zakłada się, że jako paliwo przejściowe między epoką węgla a epoką źródeł odnawialnych, gaz będzie istotny przez ok. 20 lat. Putin wiedział więc, że jeśli chce zrealizować swoje marzenia o imperium, musi to zacząć robić teraz, kiedy może jeszcze próbować szantażować Europę zamknięciem dostaw gazu, za 20 lat nie będzie już miał tego argumentu w ręce.
Fot. Adobe Stock